Wiadomości

Przebłyski PISosceptyka [Opinia]

 

 

Kilka tygodni temu zachorowałem na Covid-19. Jako człowiek w wieku 67 lat i po radioterapii miałem świadomość, że muszę się jak najszybciej zaszczepić

 

Zakażenie koronawirusem SARS-CoV-2, przy moim stanie zdrowotnym, grozi śmiercią, a ciężki przebieg choroby jest pewny. Niestety, moje starania o wcześniejsze zaszczepienie nie odniosły skutku. Lekarz pierwszego kontaktu zignorował dokumentację jaką mu dostarczyłem, skutecznie odwlekł sprawę, i załapałem się na wariant brytyjski SARS-CoV-2.

 

Dopadła mnie wysoka gorączka „złoty standard” przy COVID-zie. Tyle i aż tyle. Po tygodniu spadła i gdy już cieszyłem się z powrotu do zdrowia, przyszło drugie uderzenie. Gdy dziś mnie ktoś pyta, co mi konkretnie dolegało, mam trudności z odpowiedzią. Osłabienie i świadomość, że umieram. Bezsenne koszmarne noce.

 

Znajoma lekarka podała mi dość wcześnie lek przeciwwirusowy i antybiotyki, a rodzina zakupiła koncentrator tlenu. Tak trwałem w domu, a mój stan się pogarszał. W końcu zrozumiałem, że jeszcze trochę i po prostu umrę. Wysłałem do kilku osób esemesy: „Umieram”, „Ratunek”, „Pomoc”. Znajomi życzyli mi powrotu do zdrowia, polecali domowy kompot i tylko mój były wspólnik ze Szwajcarii napisał konkretnie: „Potrzebujesz kompleksowej diagnostyki i szpitalnego leczenia. W domu nie dasz rady.”

 

Karetka zabrała mnie w środku nocy do szpitala Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przy ul. Wołoskiej w Warszawie. Szpitalny Oddział Ratunkowy tam to istny koszmar. Przez ponad 4 i pół godziny leżałem naprzeciwko wielkich drzwi garażowych, które co i raz się otwierały, gdy przyjeżdżali kolejni pacjenci. Przysypywany śniegiem i smagany wiatrem trwałem, aż przyszła moja kolej i rozpadająca się, nieogrzewana rozklekotana karetka przewiozła mnie do szpitala utworzonego na Stadionie Narodowym w Warszawie, dla osób chorych na COVID-19.

 

Trafiłem wreszcie do łóżka. Po godzinie zachciało mi się siku i ruszyłem do toalety. W drodze powrotnej straciłem przytomność i walnąłem głową o kafle na podłodze. Poczułem, jak ktoś mnie podnosi i ciągnie na łóżko.

Potem wpadłem w rutynowe leczenie na tymczasowym szpitalu na Stadionie Narodowym w Warszawie. Kroplówki, badania krwi, jedzenie, tlen, kroplówki itd., itd. Po tygodniu mój stan poprawił się na tyle, że przeniesiono mnie „na górę”. Okazało się, że lepsze przypadki trzymane są na +2, gdzie są okna, młoda ekipa sympatycznych i pomocnych ludzi, którzy reagują na indywidualne potrzeby pacjentów.

Po następnych siedmiu dniach zabrakło łóżek dla nowo przybywających i zostałem odesłany taksówką do domu – na koszt własny….

 

Jestem ozdrowieńcem i rekonwalescentem i każdy, komu mówię, gdzie przechodziłem COVID-19, robi wielkie oczy i wydaje z siebie coś w rodzaju: „Oooo!”. Pobyt w szpitalu na Stadionie Narodowym wspominam dobrze, żyję i oddycham dzięki Narodowemu.

 

Jestem PiSosceptykiem, przedsiębiorcą z Warszawy, mam wyższe wykształcenie i nie lubię populizmu. Nie znoszę ekipy, której określenie „służba publiczna” jest zupełnie obce. Co nie znaczy, że nie doceniam wielu słusznych decyzji podjętych przez Prawo i Sprawiedliwość. Takich, jak choćby program „500+”, chęć zreformowania sądownictwa, odbieranie nienależnych dodatków emerytalnych ubekom, uszczelnianie VAT czy ograniczenie działania mafii paliwowej.

 

Śledziłem – prawdopodobnie jak większość Polaków – najpierw ostrą polityczną debatę na temat sensu wydawania pieniędzy na budowę Stadionu Narodowego, a ostatnim roku, ile kosztowała jego adaptacja na szpital. Media podają, że 18.000.000 – włóżmy to między bajki. Każdy, kto choć trochę zna budowlane realia, ten wie, że to bzdura. Jak pomnożymy tę kwotę przez 10 lub 20, będziemy bliżsi prawdy. Podobnie między bajki trzeba włożyć kwoty za które powstał, a śledzenie do jakich kieszeni te pieniądze wpadły pachnie mi przygodą z dzikiego zachodu. W takim kontekście wypada postawić pytanie, czy decyzja o powstaniu Narodowego była dobra?

 

Gdybyśmy patrzyli wyłącznie przez rachunek bieżących strat i zysków, oraz jakie palące potrzeby można byłoby załatwić za taką kasę, odpowiedź byłaby negatywna. Ale z perspektywy kilku lat, i zdarzeń które doprowadziły do przekształcenia go w szpital tymczasowy odpowiedź jest odwrotna. Stadion Narodowy jest dobrą inwestycją. Przyda się na wypadek terrorystów, meteorów, powodzi, trzęsień ziemi czy wojen. Fajnie, że jest i ja osobiście czuję się lepiej, wiedząc, że jest. Gdyby nie jedna dobra decyzja, toby go nie było, a tak jest i mamy go wszyscy.

 

Nie da się nie wspomnieć, że organizacja leczenia w tym kombajnie medycznym jest prawie wzorowa. A wiem trochę o szpitalach, bo raka gardła leczyłem prywatnie w Getyndze w Niemczech. Nie wiem co było a co zrobiono na potrzeby szpitala. Na pewno kuchnie, instalacje tlenowe, szatnie, prysznice, pralnie. Ale dosłownie czuje się szmal. Gruby.

Większość infrastruktury zrobiona jest tak, aby można było usunąć łóżka i oddać obiekt w zarząd Prezesowi… jedynemu właściwemu człowiekowi na właściwym stanowisku w Polsce.

 

Pozostając przy PiSosceptycyźmie, rozmyślaniach na temat tego co dobre i złe, i jakie są konsekwencje działań i wyborów wspomnę o zakupie obrazu „Damy z łasiczką” Leonarda da Vinci przez Piotra Glińskiego – Ministra Kultury Dziedzictwa Narodowego i Sportu. Kupił ją za około 30 proc. ceny rynkowej.

A jakie były jeremiady, że kupił, a mógł przecież ukraść, pardon „nie zezwolić na wywóz z Polski”. Czyli mielibyśmy Davinciego za darmo. Zresztą takie samo myślenie było przy odkupowaniu od Włochów PKO. Po co płacić było, jak można ukraść, pardon – znacjonalizować.

 

Odnoszę wrażenie, że niezależnie od opcji politycznej, ludzie zbyt często zgadzają się na nieuczciwość. Ale cytując mistrza Wojciecha Młynarskiego, który doradzał pewnemu młodzianowi w temacie Marioli:

 

Nie ma jasności w temacie miłości!

Nie ma jasności – ale są przebłyski!

 

Pablo Marrone

Fot. autorstwa Arne Müseler / www.arne-mueseler.com, CC BY-SA 3.0 de, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=83703410